W mieszkaniu znajdują się również fotele i sofa zaprojektowane przez Josepha Hoffmana dla Wienner Werkstaedte, konsola z tańczącymi kolumnami w czarnej politurze, która należała do Jana Matejki czy szafka zaprojektowana w Warsztatach Krakowskich, obok której 10 lat temu przechodzono obojętnie, kiedy stała u rodziców w antykwariacie,
a dziś jest jednym z najbardziej wartościowych mebli w moim domu. Komfort przechowywania dają mi meble duńskie z palisandru w stylu mid century modern. Fotele rurowe zaprojektowane przez Marcela Breuera nabrały rasowego wyglądu dzięki nowej tapicerce w kolorze Petrol Blue i poduchom ze złotym meandrem. Ściany poza malarstwem zdobią kinkiety z Murano, talerze ceramiczne z Łysej Góry i ornamentalne lustra w złotych ramach. W sypialni znalazły się akcenty sztuki erotycznej, a w pokoju córki polska szkoła plakatu w pastelowych barwach, dobry polski design lampowy
i pieski porcelanowe przy łóżku.
We wnętrzu ważne są zestawienia, dialogi i kontrasty. Przedmiot pieści przedmiot. Podobnie jak w poezji, w której odpowiednio dobrane słowa mogą wyjątkowo działać
i zdobyć nawet literackiego Nobla, tak rzadkie przedmioty połączone ze sobą potrafią wzbudzić ogromne emocje.
Mieszkanie pełne jest antyków, a jednak wydaje się nowoczesne. Jak udało się osiągnąć taki efekt?
Umiejętność selekcjonowania, znawstwo, wiedza z zakresu historii sztuki oraz potrzeba życia w uporządkowanej przestrzeni sprawiły, że rozwinął się u mnie talent dekoratorski. Chodzi tu przede wszystkim o umiejętność modernizowania antyków w taki sposób, aby pasowały do wnętrz współczesnych, to balansowanie nowego ze starym. Wyważenie odpowiednich proporcji i stosowność, czyli wnętrzarski savoir-vivre. Antyki wcale nie muszą tworzyć staroświeckiego nastroju. Trzeba tylko umiejętnie łączyć przedmioty, działać warstwami, tektoniką poziomów oraz eksperymentować z niebanalnymi tekstyliami. Antyczne meble, które dominują w moim mieszkaniu głównie w stylu art déco, są uzupełnione o meble w stylu Hollywood Regency wykonane ze złoconego
i chromowanego metalu, z kryształowymi taflami i lustrzanymi refleksami. Styl ten, charakterystyczny dla ambasad, pięciogwiazdkowych hoteli i high endowych apartamentów, pasuje zarówno do wnętrz nowoczesnych, jak i do przestrzeni klasycznych. Dzieła sztuki dawnej mieszają się z pracami współczesnych malarzy; na jednej ze ścian obrazy Keymo, Wojciecha Ćwiertniewicza, Jana Pamuły sąsiadują
z pracami Kazimierza Podsadeckiego, Janiny Kraupe Świderskiej, Alfreda Lenicy
i barokowym aniołem w renesansowej ramie podobnej do tej, w jaką oprawiona jest Dama z łasiczką Leonarda da Vinci.
Czy którąś z gałęzi swojej kolekcji ceni pani najbardziej?
Tak, rzeźbę. Dziś trudniej kupić dobrą rzeźbę niż dobry obraz. To jedna
z najtrudniejszych sztuk plastycznych i dosyć elitarna dyscyplina kolekcjonerska na rynku sztuki. Choć rzeźb posiadam niewiele, jest to pierwsza klasa. Niedawno wystąpiły w filmie o stratach wojennych Utracone, w którym odtworzono galerie Muzeum Narodowego z naszych zbiorów. Ozdobą mojej kolekcji jest Tańczący Faun z brązu, który dawniej stał na biurku Jana Cybisa, a dziś wieszamy na nim fedorę. Antyczny Apollo
z białego marmuru wygląda jak z pracowni Thorvaldsena. Dwie osoby nie mogły dać sobie rady z wniesieniem go na piętro, waży ponad 150 kg. Wielka figura Hucułki
z sierpem i naręczem kwiatów, szkliwiona i ręcznie malowana to wybitny przykład polskiego art déco. Jest też lampka, lustrzana kula na trzech mniejszych kulach, która przypominana Bubbles Jeffa Koonsa. Mam też kilka rzeźb kubistycznych w stylu sztuki zakopiańskiej. Duma rodzinnej kolekcji polskiego rzemiosła w stylu art déco. Cały czas poluję na nowe okazy, teraz w orbicie zainteresowań znajdują się obiekty rzeźby współczesnej.
Wychowała się pani w domu pełnym przedmiotów o wyjątkowych walorach estetycznych, prowadzi pani miejsce ze starannie wyselekcjonowanymi antykami
i dziełami sztuki. Czy zdarza się pani zachwycić obiektem brzydkim lub kiczowatym?
Jak najbardziej. Pojęcie piękna jest subiektywne. To my możemy wskrzesić piękno jakiegoś przedmiotu. Ważne są konteksty. Stosowność, decorum.
Jakie kryteria musi spełniać przedmiot, aby stać się częścią pani prywatnej kolekcji? Obcując z tak dużą ilością pięknych przedmiotów wybór nie jest chyba łatwy.
Tak, to musi być top level. Coś najrzadszego, najbardziej kunsztownego, nieosiągalnego dla kolegów po fachu. Coś, czego nie ma nikt inny, znajdujące się na najwyższym poziomie niedostępności. Za przedmiotami stoją ludzie, i to też stanowi jeden
z istotnych aspektów wyboru. Wiele takich obiektów pozyskałam ze zbiorów Zbigniewa Michaela Legutki, znajomego kolekcjonera mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, który przyjaźnił się z ważnymi postaciami wczesnej emigracji. To, co kiedyś wyjechało
z Polski wraca do mojej kolekcji, często z bardzo ciekawą proweniencją. Mam też zaprzyjaźnionego marszanda, który regularnie bywa we francuskich antykwariatach
i domach aukcyjnych. Często kupuje w moim imieniu wykwintne przedmioty zarówno do domu, jak i do butiku. Jego brat miał w Nowym Jorku sklep z selekcją lamp. Dostarczał je dla Ralpha Laurena, Cameron Diaz i innych sławnych osób. Część z tych lamp dekoruje mój dom.
Mój dom to Kunstkamera, i taki też był dom, w którym się wychowałam. Od dziecka towarzyszył mi humanizm materii. Przedmioty odzwierciedlają moje zainteresowania. Zdobią dom, ale też subtelnie mówią o mnie. Opowiadają niezwykłe historie i zachęcają do zadawania pytań. Odpowiednie określenie w kulturze anglosaskiej to conversation piece.
Wspomniała pani o emocjach związanych z nabywaniem przedmiotów do kolekcji. Czy można je jakoś zdefiniować?
Akt nabywania znalezionego przedmiotu przypomina często akt fizycznego pożądania. To uczucie wręcz intymne, któremu towarzyszy podwyższony puls, rumieniec, fizyczny pociąg. Z kolei konieczność i odpowiedzialność związana z podjęciem decyzji wymaga kontrolowania tego zastrzyku dopaminy. Ważna jest świadomość chwili. Okazja pojawia się często tu i teraz, i nigdy się nie powtórzy. Aktywny kolekcjoner zawsze ma mniej środków niż możliwości do zagospodarowania. Ja wszędzie wśród przedmiotów widzę możliwości, ale wiem, że nie można się przeliczyć, na przykład w kwestii przestrzeni, którą łatwo przeładować. Dotyczy to również kwestii planowania środków, na przykład na wyjazdach, kiedy oprócz zakupów trzeba też zająć się prozaicznymi kwestiami. Kolekcjonowanie to nie tylko wprawne oko i wiedza historyczno-artystyczna, ale też świadomość i dojrzałość w zakresie umiejętności podejmowania decyzji. Nie kolekcjonuje się dla posiadania, to zawsze jest pewna osobista wizja. Wiem, co mam i dlaczego. Każda kolekcja jest sposobem komunikowania się ze światem zewnętrznym. Jakąś wersją, odbiciem nas samych.
Czy zdarza się pani trafić na obiekt, którego identyfikacja okazuje się niemożliwa?
Tak, ale tylko w pewnym stopniu. Zwykle jest to jakiś procent, który okazuje się trudny do zidentyfikowania, najczęściej w przypadku precjozów o ukrytym charakterze.
W takich przypadkach zwracam się do innego kolekcjonera, w pierwszej kolejności do taty, który jest moją encyklopedią, Wikipedią na telefon i wspólnie dochodzimy do sedna.
Kolekcjonuje pani nie tylko flakony perfumowe, lecz także sztukę, meble oraz rzemiosło artystyczne. W jaki sposób nabywa pani przedmioty do swojej kolekcji?
Dużo zabieram tacie (śmiech), który posiada wiele przedmiotów, których żal byłoby pozbyć się w antykwariacie. Oczywiście zupełnie legalnie. Tacie sprawia przyjemność, że tak cenię jego gust i że otaczam przedmioty opieką, poprzez nadanie nowego kontekstu, czy sposób ekspozycji. Również inni kolekcjonerzy, często znajomi taty, szukają osób
z młodszego pokolenia, którym warto powierzyć cenne przedmioty. Czasem wybieram do domu rzeczy z oferty mojego antykwariatu, które są naprawdę unikatowe i choć nie są związane z moją kolekcją zostawiam je. Regularnie kupuję też na giełdach. Tu liczą się przede wszystkim emocje związane z oglądaniem i wyławianiem przedmiotów, a także możliwość spotkania ze znajomymi, rozmowy z innymi kolekcjonerami i handlarzami. Atmosfera towarzysząca zakupom jest dla mnie bardzo ważna. Często osoba sprzedająca dany przedmiot cieszy się, że trafi on właśnie do mnie, gdyż wie, że wiąże się z tym określona kultura oraz poziom opieki. Wiele ciekawych rzeczy przywiozłam również
z podróży. Mój budżet turystyczny zawsze obejmuje część przeznaczoną na nabycie czegoś ciekawego. Najlepsze trofea można zdobyć mając bardzo skromne środki, bo wtedy człowiek zmuszony jest do naprawdę twórczych działań związanych
z poszukiwaniem. Tracąc strefę komfortu często stajemy się bardziej kreatywni. Skarby zdarzają się niezależnie od możliwości finansowych. Na początku swojej drogi nie dysponowałam dużym budżetem, teraz zdarza mi się kupować całe zespoły przedmiotów, również w czyimś imieniu. Kolekcjonerzy często wyławiają rzeczy dla innych kolekcjonerów. Środowisko oczywiście konkuruje ze sobą, ale z mojej perspektywy częstsza od zawiści jest współpraca i wsparcie. Tato nauczył mnie tego, jak ważna jest kultura relacji i komunikacji z antykwariuszami, marszandami, kolekcjonerami. Równie istotne jest dzielenie się wiedzą, powszechne w znanym mi środowisku, a także ułatwianie dostępu do klientów i rzadkich towarów. Jako przykład dobrej szkoły kolekcjonowania wymieniłabym na pewno Mateusza Okońskiego, który jest bardzo hojny i życzliwy w swojej wiedzy i kontaktach. Na przeciwległym biegunie sytuują się kolekcjonerzy, którzy podpuszczają innych do wydania jakiejś opinii, którą później na przykład publicznie dementują. Niekiedy jestem świadkiem takich sytuacji, głównie na specjalistycznych forach internetowych.
W filmie dokumentalnym Król kolekcjonerów poświęconym Markowi Sosenko pojawia się pani jako nastoletnia dziewczyna, która stopniowo staje się depozytariuszką fachowej wiedzy o obiektach kolekcjonerskich. Po dwóch dekadach stoi pani na czele rodzinnej firmy antykwarycznej oraz zarządza ogromnym zespołem prywatnych kolekcji zwanym „Zbiory Rodziny Sosenków”. Jak zmieniło się pani podejście do kolekcjonowania na przestrzeni czasu?
Moje podejście wciąż się zmienia, a różne aspekty mojego rozwoju najlepiej widoczne są z perspektywy czasu. Nie poprzestaję na jednym zajęciu, próbuję nowych aktywności. Rozwijam się zawodowo. Mogę powiedzieć, że przeżywam złoty okres. Zaczynałam jako historyk sztuki, kolekcjoner, kurator wystaw muzealnych, antykwariusz, dekorator wnętrz. Od samego początku przyświeca mi misja stworzenia muzeum zabawek. Realizuję plany w tym kierunku od ponad dwudziestu lat. Zarządzam zbiorami i fundacją, realizuję wystawy, dbam o dobry PR w mediach i wzmacniam markę. Od roku z pomocą Katarzyny Jagodzińskiej, mojego partnera programowego, którą podziwiam
i bardzo szanuję. Nasze success story to współpraca z dużymi muzeami, jak Muzeum Narodowe w Krakowie, Muzeum Króla Jana III w Wilanowie czy dotacje z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Aktualnie jestem w trakcie opracowywania koncepcji mobilnej witryny z zabawkami w formie walizki, która będzie naszym narzędziem PR-owym. Ważne jest dla mnie także pomaganie rodzicom oraz dbanie o całe środowisko osób, bez których rozwijanie kolekcji rodziny Sosenków byłoby niemożliwe.
Myślę też o tym, co zrobić z kolekcją flakonów perfumowych. Początkowo pokazywałam ją głównie w małych instytucjach publicznych. W 2013 roku moja kolekcja stała się częścią wystawy Zapach – niewidzialny kod w Centrum Nauki Kopernik, gdzie jako kurator historyczny musiałam w bardzo zdyscyplinowany sposób pokazać na małej przestrzeni całą epokę poprzez trzy czy cztery przedmioty. W przyszłości planuję stworzenie miejsca, w którym mogłabym zaprezentować moją kolekcję zwracając uwagę na mnogość dawnych i współczesnych kontekstów związanych z zapachami.
Kiedy zainteresowanie przedmiotami przerodziło się w kolekcjonowanie?
Pierwsze świadome stworzenie mojej własnej selekcji opierało się na przemierzeniu domu rodzinnego w poszukiwaniu przedmiotów, które mi się podobały. Wyciągałam z różnych szaf i witryn flakony perfumowe i ornamentalne puzderka i rodzice zauważyli, że w tej decyzji kryje się świadoma selekcja i zalążek prawdziwej pasji. Pierwsze obiekty w mojej kolekcji flakonów to podarunki od rodziców, z czasem zaczęłam poszukiwać ich sama, często podczas podróży. Owocem tej pasji stały się organizowane przeze mnie wystawy. Praca nad nimi uzmysłowiła mi mocne i słabe strony kolekcji, a w efekcie skłoniła do jej ulepszania i rozwijania w taki sposób, aby móc w pełni ukazać materialne dziedzictwo związane z cywilizacyjnym rozwojem zapachu i opakowania.
Tekst: Zofia Małysa-Janczy, zdjęcia: Michał Maliński
Kolekcja rodziny Sosenków to materialne świadectwo długiej tradycji. Pani ojciec Marek Sosenko nazywany jest królem kolekcjonerów, a każdy z członków rodziny kontynuuje rodzinną pasję. Zainteresowanie kolekcjonowaniem było dla pani czymś naturalnym czy narodziło się dopiero na pewnym etapie?
Od samego początku było to tak naturalne, że nawet nie byłam świadoma, że taka pasja się we mnie rozwija. Będąc nastoletnią panienką jeździłam na nagrania do krakowskiej telewizji, gdzie brałam udział w programie publicystycznym dla młodzieży. Dziennikarka zwracała się do mnie z prośbą o komentarz historyczny dotyczący tematu, który akurat był omawiany. Kiedyś zapytała o to, jak znajomi odnoszą się do mojego zamiłowania do kolekcjonowania. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy nie pomyślałam o różnicy między mną a moimi rówieśnikami. Rzadko pokazywałam się od tej strony, bo nie było wtedy osób, które chciały komunikować się na tym poziomie. Więc ta sfera była długo ukryta. Dopiero z czasem wyłoniło się kilka osób, poza środowiskiem rodzinnym, które okazały się bardzo wartościowymi kompanami. Czułam ogromną satysfakcję dzieląc się z nimi wiedzą, ale też zdobywając nowe wiadomości.
I niekoniecznie byli to rówieśnicy. Dziś trwałe relacje buduję na możliwości dzielenia tej pasji. Wiedza jest dla mnie czymś charyzmatycznym.
Na pewno od zawsze ciągnęło mnie do dobrych rzeczy. Obcowanie z przedmiotem pięknym, mającym niesamowity kształt, blask czy szlif od dziecka stanowiło dla mnie niesamowite przeżycie. Miałam świadomość co decyduje o tym, że dany przedmiot jest rzadki, cenny, wartościowy. Przedmiot zawsze był dla mnie punktem wyjścia do pogłębiania wiedzy, zadawania pytań, rozmyślań. W czasach, gdy nie było internetu ani dostępnych publikacji zagranicznych, a polska literatura fachowa była bardzo uboga, sama dochodziłam do wielu wniosków na podstawie doświadczeń związanych z domową kolekcją, tego, czego nauczył mnie tata i studia akademickie. Przede wszystkim nauczyłam się, że rzeczy dzielą się na powtarzalne i unikalne. I poza wymiarem czysto estetycznym, stanowi to główne kryterium kolekcjonera.
KOLEKCJA KATARZYNY SOSENKO