Czy w swojej praktyce artystycznej wykorzystujesz kolekcjonowane obiekty?


Tak, choć nie przekształcam ich materii ani nie ingeruję w ich tkankę. Staram się raczej wyeksponować je w sposób atrakcyjny wizualnie. Jednym z wątków jest tworzenie instalacji-totemów z gotowych już przedmiotów. Przy minimalnej ingerencji, na przykład poprzez odwrócenie wazonów do góry nogami, zmieniam ich charakter – zabieram funkcję użytkową, by zwrócić uwagę na stronę estetyczną, wartości malarskie. Druga sprawa to wpływ tych obiektów na moją twórczość malarską. Nie inspiruję się nimi bezpośrednio, ale ponieważ są obecne w przestrzeni pracowni to wchodzę z nimi

w dialog. Moje obrazy są śladem tej komunikacji. Fascynacja olkuską emalią przyczyniła się również do tego, że wyszedłem z płaszczyzny obrazu w stronę przestrzennej formy malarskiej. W ostatnich latach tworzę coraz więcej trójwymiarowych obiektów.


Bywa, że kolekcjonerskie pasje artystów kształtują trendy i przyczyniają się do zainteresowania instytucji danymi gałęziami twórczości – to między innymi przypadek „odkrycia” sztuki japońskiej czy sztuki afrykańskiej, którą u progu XX wieku zaczęli fascynować się twórcy związani z awangardą. Czy emalię olkuską można traktować

w kategoriach takiego „odkrycia”?


Aspekt „odkrywania” jest dla mnie istotą kolekcjonowania. Prawdziwi kolekcjonerzy to dla mnie ci, którzy „odkrywają”, którzy intuicyjnie swoimi zainteresowaniami wyprzedzają mody, a nie ci, którzy tworzą kolekcje w oparciu o to, co aktualnie jest propagowane jako warte kolekcjonowania.
Jeśli chodzi o kwestie instytucjonalne kilka miesięcy temu spotkałem się z Olgerdem Dziechciarzem, synem jednej z emalierek, poetą, prozaikiem i felietonistą, który jest autorem publikacji poświęconych Olkuszowi, a obecnie pracuje w Galerii BWA

w Olkuszu. Opowiedziałem mu o moim projekcie i niedługo później instytucja ogłosiła zbiórkę związaną z planowanym stworzeniem kolekcji designu olkuskiej emalii, która jest pokłosiem naszej rozmowy. Niebawem wybieram się zobaczyć jej efekty, ponoć udało się zgromadzić sporo egzemplarzy. Mam jeszcze mały plan związany nie tylko z emalią olkuską, ale i samym miastem - niestety na razie nie mogę go zdradzać.

Wyroby z Olkusza nie osiągnęły dotychczas statusu porównywalnego do tego, jaki zdobyła utrzymana w podobnej stylistyce ceramika artystyczna z Włocławka czy Łysej Góry. Nie pojawiają się o nich żadne wzmianki w opracowaniach takich jak Polski New Look, Zacznij kochać dizajn Barbary Banaś czy Jak kolekcjonować polską sztukę użytkową autorstwa Beaty Bochińskiej. Jakie są możliwe przyczyny takiego stanu rzeczy?


Emalia olkuska pozostaje na razie fenomenem słabo rozpoznanym. Gdy zapytałem o nią Barbarą Banaś odparła, że kojarzy te obiekty, ale nie ma na ich temat żadnych informacji. Brak potwierdzonych informacji na temat olkuskich Pikasiaków jest też przyczyną ich braku na aukcjach. Domy aukcyjne lubią obiekty z konkretną tożsamością, proweniencją i najlepiej sygnaturą lub nalepką wytwórcy. Przyglądając się rynkowi sztuki widzimy, że obiekt jest tym droższy, im pewniejsza jest jego proweniencja. Z drugiej strony olkuskie Pikasiaki w założeniu nigdy nie miały być komercyjne, więc może lepiej będzie, jeśli pozostaną na uboczu. Choć bez wątpienia artystycznie dorównują rangą najciekawszym realizacjom związanym z New Look.
Myślę, że najlepiej byłoby, gdyby kwestii genezy olkuskich emalii dokładnie przyjrzał się historyk sztuki – jest tu historia do odkrycia. Ja po pewnym czasie uznałem, że dla mnie aspekt ten nie jest najważniejszy. Wpisanie olkuskich wyrobów w historię stylu New Look w Polsce jest bardzo ważne, ale dla mnie równie istotny stał się kontekst socjologiczny, zwrócenie uwagi na społeczność stworzoną przez malarki pracujące po godzinach nad abstrakcyjnymi formami. To, co stało się w olkuskiej fabryce jest fenomenem bezprecedensowym. Grupa nieprofesjonalnych malarek wykonywała z oddolnej inicjatywy pracę, jaką we Włocławku planowało grono specjalistów, a efekt artystyczny obu przedsięwzięć jest bardzo bliski. Fenomen polega także na tym, że emalierki z fabryki o profilu przemysłowym wykorzystały zaplecze swojej pracy do wykonania własnych realizacji artystycznych.

Czy obiekty te pierwotnie dostępne były w obiegu komercyjnym?


Nie, nigdy. Nie można było ich kupić w Cepelii ani nigdzie indziej. Dawane były

w prezentach, przy różnych okazjach, rocznicach, czego świadectwem są inskrypcje znajdujące się na odwrotach niektórych egzemplarzy. Ponadto udało mi się ustalić, że wiele tak dekorowanych talerzy jako „bonus” zabierali do domu również pracownicy fabryki.


Obiekty, które kolekcjonujesz powstawały na przestrzeni kilku dekad. Czy można mówić w ich kontekście o ewolucji stylu lub rozpoznać, które pochodzą z lat 60.,

a które z 80.?


Jeśli chodzi o datowanie, nie jestem w stanie dokładnie tego stwierdzić, ale rozróżniłem cztery „ręki malarskie”, które mogłyby być podstawą do zaproponowania teorii ewolucji: od ciążących ku abstrakcji motywów kwiatowych, przypominających malarstwo ludowe przez płaskie formy abstrakcyjne, aż po odważne kompozycje abstrakcyjne z grubą fakturą. Ostatnia z faz to już myślenie stricte obrazem, nie dekoracją. Mam też teorię, że niektóre z talerzy były próbnikami – mają inny kształt i dosyć roboczy charakter.

Twoja kolekcja liczy kilkadziesiąt talerzy i wazonów, oprócz tego kilka obiektów

w kształcie unikatowym, bardzo rzadko spotykanych. W jaki sposób je pozyskujesz?


Głównie szukam ich w internecie, ale też na targowiskach, zwłaszcza pod Halą Targową. Bywa, że specjalnie jadę po talerz do innego miasta, często do Olkusza. Czasem też dostaję talerze w prezencie od znajomych.
Na początku kupowałem wszystko, to była istna chęć „zawłaszczenia” olkuskiej emalii. Obiekty trzymałem w ukryciu, w piwnicy, chciałem zamknąć je w mojej własnej przestrzeni, żeby nikt się o nich nie dowiedział. Od pewnego czasu kupuję tylko wyjątkowe egzemplarze, prawdziwe rarytasy. Wewnętrzna potrzeba pozbycia się ich

z rynku została wyparta. Teraz wręcz przeciwnie chciałbym, aby obiekty znów ujrzały światło dzienne, wzbogacone o tożsamość opartą na informacjach, które udało mi się zgromadzić przez ostatnich kilka lat.
W sieci czy na targowiskach emalia olkuska wciąż funkcjonuje jako obiekty bezimienne, które nie są darzone szczególnym szacunkiem. Znajdowane przeze mnie egzemplarze często są poobijane i choć wydaje się, że technika emalii jest bardzo trwała, to jednak obiekty są dosyć delikatne, zwłaszcza te grubo emaliowane. Brak szacunku do tych przedmiotów, ich przerzucanie i przechowywanie w nieodpowiednich warunkach generuje wiele odprysków. Postrzegam je jako blizny, świadectwo tego, jak są one traktowane.

Próbowałeś odszukać emalierki, które pracowały w Emalii Olkusz w czasach PRL-u?


Tak, udało mi się ustalić kilka nazwisk oraz nawiązać kontakt z dwiema emalierkami. Malarka z malarni, z którą wymieniłem korespondencję napisała, że żaden profesjonalny plastyk nie tworzył na miejscu. Nie potrafiła wskazać żadnego impulsu, który zainicjował interesujące mnie działania. Zastanawiałem się więc czy taki rodzaj dekoracji nie narodził się jednak jako owoc artystycznej ekspresji emalierek, efekt ewolucji w ich myśleniu

o dekoracji. Choć nie udało mi się spotkać żadnej z malarek osobiście, z jedną nich nawiązałem kontakt przez jej syna. To Teresa Dziechciarz, która była plastykiem wykonującym projekty dekorów. Pytana o interesujące mnie obiekty niechętnie o nich rozmawiała, wstydziła się tego dziedzictwa. W jej domu wisi zresztą obiekt emblematyczny – talerz pierwotnie dekorowany w stylu Pikasiaków, który zamalowany został na czarno.

Obiekty, które kolekcjonujesz wpisują się w estetykę New Look i charakterystycznych dla niej Pikasiaków. Czy wiadomo skąd forma abstrakcyjnej dekoracji pojawiła się w olkuskiej fabryce, słynącej z emalii zdobionej motywami owoców i kwiatów?


Geneza tych obiektów nie jest do końca jasna. Wiemy, że wazony i talerze powstały

w Fabryce Emalii w Olkuszu, ale raczej nie stoi za tym żadna konkretna osoba, jak np.

w Łysej Górze, gdzie nad projektami czuwał między innymi Bolesław Książek czy we Włocławku, dokąd w 1952 roku przyjechali artyści z Warszawy, którzy z inicjatywy Wandy Terlikowskiej edukowali malarki na tak zwanych stłuczkach, pokazując im różne formy dekoracji ceramiki. Malarki wytworzyły później własny styl, ale była wciąż nad tym jakaś kontrola. Długo starałem się przełożyć ten model na sytuację olkuskiej emalii szukając osoby, która mogłaby być tym pierwszym ogniwem. Mam wrażenie, że ktoś musiał być inicjatorem takich działań, dać impuls, bo same emalierki wykonywały dekoracje klasyczne dla emalii przemysłowej, takie jak gruszki czy wisienki malowane

z szablonów. Próbowałem wskazać osoby, które mogły mieć potencjalny wpływ na inny sposób myślenia o emalii, jednak żadna z hipotez nie znalazła do tej pory potwierdzenia. Wydaje mi się, że ważną rolę mógł odebrać Edward Frączek, artysta metaloplastyk, który posiadał dużą wrażliwość estetyczną i potrzebę wizualnego uatrakcyjnienia przedmiotów, które produkowała fabryka. Podczas rozmowy z Jackiem Majcherkiewiczem dowiedziałem się, że wazony, które pokrywano ekspresyjnie malowaną emalią były stworzone i zaprojektowane właśnie przez Frączka. Z kolei przy jednym z ogłoszeń na Allegro wyczytałem, że emalie malowali profesorowie z krakowskiej ASP w ramach praktyk, które były bardzo popularne w czasach PRL-u. Jednak brygadzista, który

w latach 70. pracował w Emalii powiedział mi, że profesjonalni plastycy – choć bywali

w fabryce – nie malowali wyrobów olkuskich, lecz pracowali nad własnymi autorskimi projektami. Tak było między innymi w przypadku Janusza Trzebiatowskiego, który wytwarzał w Olkuszu swoje mozaiki. Artysta opowiadał, że to emalierki pomagały mu uzyskać pożądane efekty. Trzeba bowiem wspomnieć, że emalia to trudna technika wymagająca dużej wprawy. Kolor zmienia się po wypaleniu i jest to to naprawdę złożony proces.

Tekst: Zofia Małysa-Janczy, zdjęcia: Michał Maliński

 

Choć zainteresowanie twórczością artystyczną z czasów PRL-u cieszy się w Polsce dużą popularnością, wciąż możliwe okazuje się odkrycie fenomenów niszowych, takich jak kolekcjonowana przez ciebie emalia olkuska z lat 60.-80. XX wieku. Jak narodziła się fascynacja tymi obiektami?


Pierwszym impulsem był prezent, talerz, a pierwszym wrażeniem, jakie wywołał we mnie ten obiekt była zazdrość. Wynikała ona z jednej strony z tego, jak dobrze ów talerz był malowany, z drugiej ze stylistycznego podobieństwa do moich obrazów. Moja fascynacja narodziła się więc na podłożu czysto estetycznym. Dopiero później pojawiła się ciekawość, refleksja nad tym kto jest autorem, gdzie dzieło zostało wykonane.

 

Jak doszedłeś do tego, że obiekt powstał w Olkuszu?


Zacząłem szukać możliwych wskazówek w internecie. Od informacji o tym, że są to „talerze na ścianę PRL” doszedłem do bardziej szczegółowych opisów i wzmianek

o olkuskiej emalii. Na samym początku to mi wystarczyło. W miarę gromadzenia talerzy

i wazonów pojawiała się jednak coraz większa obsesja, chciałem dowiedzieć się o nich więcej. Postanowiłem pojechać do Olkuskiej Fabryki Naczyń Emaliowanych, gdzie usłyszałem, że obiekty te malowane były przez emalierki po godzinach pracy. Osoba,

z którą wtedy rozmawiałem dodała, że był to niewiele znaczący epizod w historii fabryki. To zdanie całkowicie zmieniło moje podejście do tych talerzy, a informacja o pracy „po godzinach” mocno rozbudziła moją wyobraźnię. Narodziła się we mnie potrzeba stworzenia postaci emalierki-superbohaterki.

KOLEKCJA GRZEGORZA SIEMBIDY

Katarzyna Sosenko

Matúš Pius Niemiec

BWA ZBK

Grzegorz Siembida

Jerzy Stelmach

Mateusz Okoński

O projekcie