Czy jest jakiś obiekt, którego teraz poszukujesz?
Tak. Wcześniej to był arras, który niedawno udało mi się sprowadzić z Francji. Teraz szukam egipskiej mumii i XVII-wiecznego szylkretowego holenderskiego cabinetu oryginalnie związanego z gabinetem osobliwości. W czasach kiedy nie było telewizji ani internetu, a po zachodzie słońca szło się spać, tego typu mebel był teatrem. Można było otwierać malutkie szuflady i pokazywać dzieciom czy wnukom muszelki z tropikalnych krain i kości mamutów. To była piękna forma oralnego przekazywania tradycji. Im dziwniejsze opowieści, tym lepsze.
Często zmieniasz wystrój?
Kiedy wieszam na ścianie nowy obraz, najczęściej po dwóch tygodniach znika, przestaję go dostrzegać. Wystrój zmienia się tu bardzo często, obiekty lądują w szafach
i szufladach, niektóre sprzedaję, wciąż pojawiają się nowe. Nie przyzwyczajam się do przedmiotów. Jestem art addictem, to stan medyczny. Codziennie potrzebuję nowych wizualnych bodźców, nowych pięknych obiektów. Jestem uzależniony od ich wyszukiwania, przynoszenia do domu, dotykania, aranżowania.
Przewidujesz jakieś trendy kolekcjonerskie na najbliższe lata?
Lata 90. Mam całą szafkę przedmiotów z tego czasu, zwłaszcza ceramikę. Kolekcjonerstwo nie zna próżni. Teraz jest ostatni moment, kiedy można kupować tanio rzeczy z lat 90. Wydaje mi się też, że za 20-30 lat sztuka dawna wróci do łask.
Czy rozmieszczając obiekty w przestrzeni domu kierujesz się jakimś kluczem?
Rozmieszczanie obiektów w przestrzeni, zarówno muzealnej, jak i domowej to moja pasja. Zaaranżowałem już ponad 120 wystaw. Zwykle najpierw eksperymentuję
w przestrzeni domowej, wypróbowałem już niezliczoną ilość sposobów aranżacji. Jeśli chodzi o mieszkanie, najpierw myślałem o gabinecie osobliwości. Ale to wnętrze determinuje sposób aranżacji. Mam tu bardzo wysokie sufity, wąskie pomieszczenia, bardzo grube, rustykalne ściany. Chyba dlatego skończyłem na stylu English country house. Chodziło głównie o proporcje. Wieszanie tu sztuki współczesnej było problematyczne. Przestrzeń mieszkania różni się tym od przestrzeni galerii, że musisz
w niej żyć i czuć się dobrze. Anglicy opanowali to do perfekcji.
Opowiesz o tak zwanych złotych strzałach? Rzeczach, które kupiłeś w wyjątkowych okolicznościach?
Właściwie każdy obiekt jest taką przygodą. Na przykład kilka lat temu pod Halą Targową kupiłem obraz Joanny Rajkowskiej za 20 złotych. Kolekcjonowanie to oko
i wiedza. Ktoś idzie na targ staroci i widzi tylko słoiki, ja widzę antyki. Wczoraj wyszedłem do sklepu po masło i kupiłem srebrny, pozłacany medalion przedstawiający
św. Nepomucena, kosztował 30 złotych. Niedawno za kilkanaście złotych kupiłem pogięte blachy, które okazały się XVII-wieczną srebrną koroną lampy wotywnej z bardzo ciekawą historią.
Oprócz czaszki morsa masz jeszcze inne, szczególne naturabilia, które wiesz, że są na przykład jedynymi egzemplarzami w Polsce?
Tak, chimera Jenny Haniver. Od XVI wieku podobne chimery odnajdywane były w Morzu Północnym, ale tak naprawdę są to spreparowane przez człowieka płaszczki mumifikowane w taki sposób, aby udawały morskiego potwora. Mam też karpacki kij do odstraszania wilkołaków, szczególnie ceniony przez XIX-wiecznych podróżników, którzy wyruszali do Transylwanii.
Czasem gdy spotykamy się w niedzielne południe opowiadasz o niemal dantejskich scenach, które rozgrywają się pod krakowską Halą Targową. Zdarza ci się zdobyć jakiś przedmiot na drodze dzikiej rywalizacji z innymi kolekcjonerami?
Hala Targowa czy Rybitwy to są łowy. Zdarzają się różne sytuacje, ale raczej nieczęsto. Tak naprawdę w Krakowie nie ma wielu profesjonalnych kolekcjonerów sztuki dawnej
i rzemiosła. Myślę, że aktualnie to około 10, maksymalnie 15 osób. Zresztą jeśli chodzi
o sztukę najnowszą też jest ich garstka. Kraków to w pewnym sensie pustynia. Z jednej strony jest bardzo niewielu specjalistów z zakresu sztuki dawnej, z drugiej niewielu kolekcjonerów. Idealne warunki do zbierania.
Gdy kupujesz na targu staroci czy w antykwariacie drogocenny przedmiot sprzedawany za grosze masz wrażenie, że go ocalasz?
Poniekąd tak, choć w dłuższej perspektywie nie wiem, co stanie się z nimi w przyszłości. Ostatnio postanowiłem przekazać Mandze część mojej kolekcji japońskiej – broszki, zapinki, pudełka, grafiki i książki, które dla kolekcji muzealnych często stanowią problem. To małe obiekty, których ceny rynkowe są stosunkowo wysokie, a procedury muzealne związane z ich nabyciem są bardzo skomplikowane. Takie obiekty poniekąd „wpadają” do moich zbiorów, bo kiedy jesteś kolekcjonerem-estetą nigdy nie wiesz, na co trafisz. Nigdy nie szukam konkretnego znaczka czy monety, nie zakładam, że wychodząc do antykwariatu kupię rzeźbę barokową czy grafikę z XVI wieku. Nigdy nie spodziewałem się na przykład, że nabędę gotycką rzeźbę z 1440 roku, która przeleżała niemal 600 lat na strychu jednej z krakowskich kamienic. Ten Chrystus nigdy nawet nie zawisł na ścianie jako obiekt kolekcjonerski. Dlatego nazywam to „obiektem dziewiczym”. Takie znaleziska możliwe są tylko w kilku miastach na świecie. Stare Miasto w Krakowie to królestwo patyny.
Czy często zdarza ci się kupić jakiś obiekt, który wiesz, że jest pozbawiony wartości rynkowej, ale po prostu ci się spodobał?
Oczywiście. To właśnie jest gabinet osobliwości. Ostatnio kupiłem na przykład czaszkę morsa. Lubię tego rodzaju naturabilia. Gromadzenie dziwnych muszelek czy kości to czysta przyjemność.
Kiedy poznaliśmy się dekadę temu mieszkanie wyglądało zupełnie inaczej. Na ścianach wisiała sztuka współczesna, większość mebli była w stylu Bauhausu. W ostatnich latach skupiłeś się bardziej na sztuce dawnej.
Wciąż kolekcjonuję sztukę współczesną i dizajn, jednak głównie w celu późniejszej sprzedaży, bo z założenia kolekcja ma utrzymywać się sama. Mam też prace wielu przyjaciół i znajomych. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie wszystkie mieszkania wyglądają tak samo, a moim zdaniem najgorzej jest mieć mieszkanie takie jak inni.
Skąd czerpiesz wiedzę o sztuce i rzemiośle? W jaki sposób rozpoznajesz czy dany obiekt jest autentyczny bądź wartościowy?
To są lata praktyki. Na targi staroci zacząłem chodzić w wieku 11, 12 lat. Wiele nauczyłem się od dziadka, który chętnie opowiadał mi o swojej kolekcji oraz często zabierał do muzeów. W czasach, gdy uczęszczałem do liceum plastycznego wagary zawsze spędzało się w muzeach. Zwłaszcza ceniłem Muzeum Czartoryskich, które w dawnym kształcie
w autentyczny sposób prezentowało pasję kolekcjonerską założycieli. Takie obcowanie ze sztuką sprawia, że wiedza przychodzi w naturalny sposób. Wiele nauczyłem się też na giełdach staroci, nawet jeszcze zanim mogłem pozwolić sobie na zakupy. Tam przedmiotów można dotknąć, obrócić je, zobaczyć tę patynę. Oprócz tego czytam bardzo dużo literatury fachowej, oglądam wiele filmów i programów dla kolekcjonerów. Szczególnie cenię Antiques Roadshow produkowany od kilku dekad przez BBC. Rzeczoznawcy oraz historycy sztuki przemierzają hrabstwa i omawiają najważniejsze zabytki regionów, a w dzień otwarty mieszkańcy mogą przynosić rzeczy do wyceny. Lubię, kiedy okazuje się, że ulubiony kubeczek jakiejś Angielki wart jest dwa tysiące funtów. To dla mnie prawdziwa telewizja misyjna. Program ten stał się kultowy również w Stanach Zjednoczonych czy Szwecji. W Polsce brakuje tradycji rozmawiania o dziedzictwie i antyki często wyrzucane są na śmietnik. Niektóre trafiają na giełdy staroci, wtedy mają szansę przetrwać. Ponadto fakt, że lwia część polskich antyków nie przetrwała ze względu na kolejne powstania i wojny przyczynił się do tego, że brakuje
w naszym kraju ekspertów w tym zakresie. Nawet muzealnicy często popełniają podstawowe błędy. Tylko fachowa wiedza pozwala na bycie prawdziwym koneserem. Na przykład w ostatnim czasie szczególnie fascynuję się biżuterią, poniekąd przez pandemię. Nauczyłem się rozpoznawać diamenty i średnio co trzy tygodnie kupuję diamentową broszkę. To trochę jak chodzenie na grzyby.
Wciąż posiadasz te wszystkie rzeczy?
Większość tak, to między innymi gotyckie obrazy, kolekcja kafli, kolekcja ceramiki średniowiecznej czy cracoviana. Bibliotekę przekazałem innemu kolekcjonerowi,
bo nie miałem na nią miejsca.
Czy jeśli jakiś obiekt raz trafi w ręce kolekcjonera oznacza to, że prawdopodobnie już zawsze będzie częścią jakiejś kolekcji?
To zależy. Kolekcje rozpraszają się i znikają. Na zachodzie powszechną praktyką po śmierci starszej osoby jest wynajmowanie firm, które sprzątają domy. Na takiej zasadzie bardzo wiele obiektów trafia między innymi do Polski. Często tylko najcenniejsze perły, które są opisane, sfotografowane czy były prezentowane na wystawach stają się obiektami muzealno-kolekcjonerskimi. Ponadto każda wojna, każda destabilizacja czy moda przyczyniają się do rozproszeń kolekcji.
Czy obiekty z Twojej kolekcji były pokazywane publicznie?
Kilka obiektów było w depozycie wawelskim jeszcze za czasów dziadka. Kilkanaście lat temu z Kubą Wojnarowskim i Jakubem Skoczkiem założyliśmy grupę Quadratum Nigrum i pierwsza zorganizowana przez nas wystawa poświęcona była mojej kolekcji osobliwości. Pokazywanie konkretnych obiektów w ramach wystaw sprawia, że mają one szansę wybrzmieć, w mieszkaniu nie da się wyeksponować wszystkiego. Często udostępniam też kolekcję artystom, na przykład Irenie Kalickiej, która używa wybranych obiektów do swoich zdjęć.
KOLEKCJA MATEUSZA OKOŃSKIEGO
Tekst: Zofia Małysa-Janczy, zdjęcia: Michał Maliński
Twoje mieszkanie wygląda jak połączenie Kunstkamery i Wunderkamery. Najpierw zacząłeś kolekcjonować sztukę czy osobliwości?
Chyba najpierw pojawiła się pasja do osobliwości. Moje pokolenie wychowane jest na filmach o Indianie Jonesie, później o Harrym Potterze. Wyobrażenie gabinetu osobliwości jest mocno zakorzenione w naszej kulturze. To coś tajemniczego, dziwnego,
z patyną. Odkąd byłem mały fascynowały mnie wszelkie rzeczy tego typu, począwszy od mumii, przez czaszki, różdżki, aż po talizmany. Pierwszą czaszkę dostałem w wieku 15 lat od przyjaciółki na Walentynki. Posiadanie jej w domu to był mój statement, do dziś stoi przy łóżku. Poza tym wychowałem się wśród kolekcjonerów. Mój dziadek kolekcjonował sztukę dawną, zbierał portrety sarmackie, broń, pamiątki związane z tradycją polskiego dworu, polonica. Po śmierci dziadka kolekcja trafiła do mnie, podobnie jak kilka innych krakowskich kolekcji. Na zasadach tak zwanej sztafety kilku starszych krakowskich kolekcjonerów namaściło mnie sprzedając mi rzeczy za grosze. Bycie kolekcjonerem to tak naprawdę bycie depozytariuszem. My tylko przetrzymujemy i przedłużamy życie tym obiektom.